Life

Life

poniedziałek, 31 grudnia 2012

Podsumowania

Jak zwykle na koniec roku każdy coś podsumowuje. Mnie te podsumowania łażą po głowie już od początku grudnia i rozmyślam o tym, co mi przyniósł i jaki był ten rok.

No więc ten 2012 był bardzo trudny i ciężki... Rozpoczął się źle, z czarnymi myślami i ogólną beznadzieją dotyczącą przyszłości. Potem straciłam pracę. Potem kilka miesięcy lepszego samopoczucia, bo wiosna, bo zasiłek mi przyznali.
Latem była wielka Radość i zaraz potem tą Radość niestety straciłam... Czas "po" był bardzo trudny. Potem doszła wiadomość o prawdopodobnej poważnej chorobie ojca S. Znowu nerwy...
Do tego wciąż szukanie pracy.

Na szczęście rok 2012 przyniósł też kilka dobrych rzeczy, dzięki temu nie był aż tak okropny. Udało nam się sprzedać po 1,5 roku mieszkanie w innym mieście. Sprzedaliśmy tez motor i nowy kupiliśmy w Polsce na polskich rejestracjach, bo z wielu powodów się lepiej opłaca. Znaleźliśmy mieszkanie w Rzymie, które kupujemy i zostawiamy na wynajem. Kredytu musieliśmy dobrać tylko trochę a wynajem spłaci nam go i jeszcze coś zostanie. Mieszkanie oddają w marcu.
No i najważniejsze, ze udało mi się jakoś przejść przez ten rok 2012. Że dałam radę. Bardzo pomogła mi obecność i wsparcie mojego S., jego miłość każdego dnia.

Na Nowy Rok życzę sobie tylko jednego. I nie jest to praca. I aby zawsze znalazły się siły na pokonanie wszelkich przeciwności losu - czego życzę także wszystkim Wam. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku, spełnienia chociaż jednego z marzeń!

czwartek, 27 grudnia 2012

I po świętach....

Święta, Święta i po Świętach...
W tym roku znowu trafiło, że jechaliśmy na Święta do teściów. Na szczęście, nie było już tak okropnie, jak trzy lata temu. Było lepiej, chociaż nie tak dobrze, jak dwa lata temu, z racji tego, że jednak to nie było u nas i nie mogłam się tak rządzić, jakbym chciała ;-)
Jednak już wiedziałam mniej więcej na co się szykować, ze teściowa to ani dekoracji, ani jakoś szczególnie uroczyście do Świąt się nie przykłada, więc zabrałam z domu: świecznik świąteczny, serwetki świąteczne, opłatek, sianko, śledzie, barszcz czerwony, sałatkę jarzynową, ciasto własnoręcznie upieczone oraz lepione przeze mnie pierogi z kapustą i grzybami. Gdyby komuś nie smakowało, to żaden problem- ja zjem chętnie i ze smakiem:)
Wigilię obchodzi się tu, ale oczywiście nie tak uroczyście, jak u nas. Nie ma 12 potraw ani dodatkowego nakrycia na stole, ale teściowa pamiętała, że widziała, że ja tak przygotowałam 2 lata temu u nas, więc postawiła dodatkowe nakrycie, czym naprawdę mnie miło zaskoczyła. Ja podzieliłam wszystkich opłatkiem i na stole były też moje potrawy oprócz ich makaronu z krewetkami, sałatki z owoców morza i smażonych na głębokim oleju ryb. Znowu udało mi się dostać polski makowiec z cukierni w ich mieście, prowadzonej przez Polkę i Włocha, wiec jak policzyłam wszystko do zjedzenia, to udało mi się zjeść 12 :)

Pierwszy dzień Świąt jak zwykle obiad od 12-17 z całą dalszą rodziną w restauracji- nudy na pudy... Potem kolacji oni już nie jedzą, bo za dużo zjedli w dzień, ale mnie ratowały moje rzeczy w lodówce. (Bo nie gotuje się tutaj nic na zapas, jak u nas. Wszystko przygotowuje się bezpośrednio przed posiłkiem). Drugi dzień to tutaj, jak zwykła niedziela. Czyli nic specjalnego. Nudy.

Ale generalnie nie narzekam, bo nie było tak źle, udało się przeżyć. Oczywiście łezka kilka razy mi się w oku zakręciła, bo jednak Święta w Polsce to co innego. Mam nadzieję, ze w nast roku uda nam się w końcu spędzić je w Polsce. Bardzo chciałabym pokazać S., jak u mnie w domu to wygląda. Chociaż on mówi, ze od kiedy ze mną spędza Święta, to nareszcie mu się podobają, że ja kreuję tą atmosferę, o której on zawsze marzył a nie miał w domu. Miło słyszeć coś takiego i naprawdę jestem wdzięczna moim rodzicom, że nauczyli mnie przywiązania do tradycji.

A Wam jak minęły Święta?

środa, 19 grudnia 2012

Szaleńcy z bronią

W tym roku często myslę o USA. Właśnie mija 10 lat (już??!!!!), kiedy byłam tam po raz pierwszy, gdy mieszkałam tam przez rok.
Teraz - gdy doszło do tej strzelaniny w szkole w Newton - wracają też moje wspomnienia z października 2002, gdy w Maryland, Virginii i okręgu D.C. grasował inny szaleniec z bronią. Przez 23 dni wszyscy byli sparaliżowani strachem, bo anonimowy snajper atakował w zupełnie nieprzewidywalnych miejscach, strzelając do przypadkowo wybranych ofiar bez względu na płeć, rasę czy wiek. Strzelał z ukrycia przed sklepami, na stacjach benzynowych, na ulicach... Ludzie bali się wychodzić z domów, ja sama z dziećmi, którymi się opiekowałam wtedy-siedziałam tylko w domu, przedszkole zostało zamknięte. Zajęcia popołudniowe w szkole, gdzie miałam kurs "English as a second language" zostały odwołane na 2 tyg, w szkołach nie odbywały się żadne zajęcia na otwartym powietrzu. Po benzynę do samochodów jeździł tylko ojciec dzieci (pewnie też miał stracha). Staraliśmy się nie robić zakupów, nic. Najgorsze było to, że nie byo wiadomo gdzie i kiedy znowu zaatakuje... Gdy każde wyjście z domu grozi śmiercią, trudno jest zachować spokój, wierzcie mi.

Śledztwo powoli jednak szło do przodu i w końcu złapali ich (bo było ich dwóch: John Allen Muhammad i jego 17 letni pasierb Malvo). Do ludzi strzelali z bagażnika swojego samochodu. Zdążyli zastrzelić przez te dni 10 osób a 3 ranili.
Wszyscy odetchnęli z ulgą. Powoli można było wyjść w spokoju na ulice i wrócić do normalnego życia. Za pięć dni było Halloween i dzieci mogły chodzić na trick-or-treat.
John Allen Muhammad został skazany na karę śmierci, którą dokonano w roku 2009. Natomiast Malvo został skazany na karę dożywotniego więzienia. W 2003 nakręcono film tv D.C.Sniper: 23 Days of Fear.

wtorek, 4 grudnia 2012

Kryzys

Cały zeszły tydzień lało. Wczoraj wyszło wreszcie słońce i wraz z nim doszło do nas zimne powietrze z północy, czyli temperatura spadła do 10 stopni. Oglądam z S. wiadomości a tam mówią, że "w tym roku zima przyszła wcześniej, bo na północy Włoch temperatura spadła aż do 6 stopni w dzień"  i pokazują opatulonych ludzi, w szalikach, czapkach itp i mówią, aby ubierać się na cebulkę. Śmieję się pod nosem i mówię do S.: "No, jak dla mnie to są temperatury jesienne, co w Polsce mamy powiedzieć?"
Nie dalej przecież, jak ze 2-3 tyg temu zakwitła mi na balkonie Buganville, a od września niezmiennie kwitnie Jaśmin Chiński (rodzaj ten zaczyna kwitnąć, jak spada temperatura- w niektórych klimatach jesienią, w innych bardzo wczesną wiosną- luty, marzec). Muszę tylko te moje rośliny okryć czymś teraz, bo w nocy temp spada do 4-5 stopni a ma być zimniej, więc nie chcę aby mi zmarzły.


Poza tym szukam oczywiście nadal pracy, ale jest niewesoło. Nie ma pracy nawet dla Włochów, a co dopiero dla obcokrajowców. Bezrobocie wśród młodych Włochów spadło już do 30% i mówią, ze bezrobotni szukają pracy nawet do 15 miesięcy. Obcokrajowcy o połowę krócej, ale tylko dlatego, ze jeśli nie mają jak się utrzymać, to biorą każdą ofertę pracy, nawet za mniejsze pieniądze i bez umowy. W ogóle z tymi umowami tutaj, to masakra jest. Umowy na czas nieokreślony już praktycznie nie istnieją. Zastępują je tzw. umowy śmieciowe, które w tym kraju mają wdzięczne nazwy "lavoro a chiamata" (praca na wezwanie), "contratto determinato" (umowa czasowo określona), "contratto a progetto" (umowa na projekt). "Na projekt" pracuje się już nie tylko w call center, ale także w barze czy w sklepie.
Włoskie urzędy pracy wcale nie pomagają w znalezieniu czegoś. W pośredniaku pracuje tu tylko 10 tys ludzi i każdy z nich ma znaleźć pracę 300 osobom. Niewykonalne. Ja na razie wciąż jeszcze mam zasiłek przez kilka miesięcy, ale jak się skończy to też nie będę liczyć na umowę na dłużej. Dobrze, że S. ma wciąż tą samą pracę i umowę na cz.nieokreślony.
W mediach mówią, że nigdy od zakończenia II wojny światowej nie było tak źle. Ten rok był najgorszy od ponad 60 lat pod względem ekonomicznym. Mario Monti, który rok temu w listopadzie zajął miejsce Berlusconiego- wymyślił nowe podatki (min. bardzo wysokie za mieszkania), więc ludzie aby móc zapłacić te podatki- oszczędzają na innych rzeczach. Mniej jada się w restauracjach, co tak Włosi uwielbiają- więcej gotuje się w domu. Do łask wraca kuchnia typowo "mamina", czyli wszelkiego rodzaju makarony, mniej jada się ryb i owoców morza, bo te kosztują. Młodzi stołują się w domach rodziców a jeśli mogą, to też z nimi mieszkają. Już każdy myśli, jak zaoszczędzić na prezentach na Święta.

piątek, 23 listopada 2012

Bella figura

Wydawało mi się, że po 3,5 roku we Włoszech opowiedziałam o nich już wszystko, ale podczas mojego ostatniego pobytu w Polsce i spotkań z koleżankami- pytały mnie o tyle różnych rzeczy - że do głowy przyszło mi wiele spraw, o których jeszcze nie napisałam. Np o "bella figura" :)
Bo może w Wielkiej Brytanii najważniejszy jest humor, w Niemczech powszechne poważanie, we Francji idee a we Włoszech jednak najważniejsze są  pozory. Tu ludzi ocenia się przede wszystkim po tym, jak się ubierają i zachowują, co naprawdę często mnie po prostu wkurza...

Stare przysłowie: „Jeśli wejdziesz między wrony, kracz jak one” – powinno się tyczyć wszystkich turystów i ogólnie przyjezdnych, bo wszyscy Włosi cenią to, co zwykli nazywać „bella figura”.  To dwa słowa wspólne dla całego kraju, czyli piękny wygląd, a może nawet lepiej- piękna figura.
Praktycznie wszyscy Włosi twierdzą, że potrafią rozpoznać cudzoziemców z odległości kilometra – nie tylko po tym, co noszą, ale głównie po tym, jak to noszą! Wygląd Włochów nigdy nie jest niedbały, nawet jeśli tak się wydaje.... Szalik założony  (niby) w przypadkowy sposób – założony jest tak właśnie, jak powinien. Krawat nie do końca zawiązany – również ten  „niechlujny” węzeł, został dopracowany w najdrobniejszych szczegółach, czy mankiety od koszuli, wystające spod marynarki – na pewno nie są rozpięte przez nieuwagę. Każdy szczegół jest tu ważny, naprawdę.
Włosi, a szczególnie Włoszki - wydają majątek na ubrania, głównie firmowe. Nazwa firmy wypisana na metce, ma tu ogromne znaczenie. Słyszałam, że podobno rywalizacja o najlepszy strój zaczyna się już w przedszkolu?! Strach się bać...
Tutaj każdy w każdej chwili prezentuje „bella figura”. Wystarczy wyjść z domu i zaraz widać przykłady: taki np policjant z drogówki, który w  czterdziestostopniowym letnim upale chodzi w oficerkach. Buty nie dość, że wysokie, w których jest bardzo gorąco, to do tego straszliwie niewygodne do chodzenia lub prowadzenia samochodu. Nieważne to jednak. Ważne, że dobrze wyglądają. Oczywiście są idealnie wyczyszczone i wypolerowane. Do tego modne okulary przeciwsłoneczne, firmy „Police” (oczywiście włoska marka).
Robi to też barista w barze, gdy z nalewa spienione mleko do kawy w sposób znany co najmniej z reklam kawy lub z filmów, albo dziewczyna w kawiarni, gdy powolnym ruchem zakłada okulary przeciwsłoneczne jakby była znaną modelką..
Nawet pizzaiolo (ten, kto przyrządza pizzę), gdy wychodzi z kuchni w restauracji, cały umorusany mąką, aby się z kimś przywitać – prezentuje to, co wszyscy jego rodacy, czyli „bella figura”. O pizzy opowiada z taką pasją i uniesieniem, jakby opisywał co najmniej Kaplicę Sykstyńską :)

Nawet przy porannej jeździe do pracy widać, jak przez korki przebijają się na stylowych vespach - tysiące Włochów i Włoszek, od rana obwieszone biżuterią, z nienagannym makijażem, z długimi kręconymi włosami wystającymi spod kasków i oczywiście na szpilkach. Acha, najmodniejszy jest stary, dwudziestoletni skuter Vespa, oczywiście w dobrym stanie. Jeśli ktoś takiego nie posiada, zawsze może sobie kupić nowy - specjalnie stylizowany na lata sześćdziesiąte. Ma być po prostu piękny. 
Tak tu już jest... Nie jest ważne, czy to były premier Silvio Berlusconi posyłający pocałunki z rządowej limuzyny, czy trener reprezentacji piłki nożnej w szytym na miarę garniturze, czy policjant z nienaganną fryzurą na żel  – każdy chce być piękny w tym, co robi. Czy przyrządzają pizzę, czy makaron, albo espresso lub cappuccino -  to musi być jak dzieło sztuki i musi być doskonałe. Włoch może zrozumieć wysokie ceny w sklepach Prada, czy Dolce&Gabbana, albo nawet spóźnienie, ale nie to, że coś nie jest piękne.
To może trochę płytkie, bo liczy się ta warstwa zewnętrzna a nie za bardzo, to co jest w środku, dlatego też słyszy się często, że szczególnie Włoszki są strasznymi materialistkami (widać to zwłaszcza podczas rozwodów, gdy wszystko trzeba zostawić żonie). No ale turystów, to zachwyca (zresztą ich można od razu rozpoznać w tłumie- krótkie rękawki i spodenki, sandały- gdy jest 13-15 stopni i Włosi paradują w puchowych kurtkach).
A jak oglądamy te wszystkie filmy o Włoszech to właśnie to jest dla nas takie wspaniałe, takie włoskie, prawda?:)

czwartek, 15 listopada 2012

Deszczowo

W ostatnią niedzielę lało w całych północnych i środkowych Włoszech. Lało też w Rzymie. Niektórym pozalewało piwnice czy garaże, ale nie było tak źle. Gorzej było poza Rzymem, w wioskach i małych miasteczkach - tam  pozalewało domy, szkoły, ulice itp..
Deszcz ten przyniósł też znaczne ocieplenie- było 20C a od poniedziałku jest 23C i piękne słońce. Do Rzymu jednak dopiero teraz dochodzą skutki tego deszczu - rzeka Tyber jest pełna i jej poziom rośnie w zastraszającym tempie:




Dwa pierwsze zdjęcia robiliśmy wczoraj komórką, ostatnie jest z internetu.
Na szczęście już nigdzie nie pada i mówią, że od jutra rzeka będzie już opadać.

wtorek, 13 listopada 2012

Liebster blog

Zostałam klepnięta przez Bebe do zabawy. 
W sumie to nie wiem za bardzo po co ta zabawa, chociaż niby mówią, ze to dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów. Tylko jak to ma niby to zmienić?


Zasady :
Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię  nominował.  
 
Na pytania odpowiem, bo w ten sposób możecie mnie bardziej poznać, ale nie będę zadawać żadnych moich pytań ani nominować innych blogów- nawet nie wiem, kogo mogłabym wybrać.. ;-)

Moje  odpowiedzi:
1. Która książka wywarła na Tobie największe emocje?
Trudno powiedzieć - jest ich tyle! W dzieciństwie zaczytywałam się w "Małej Księżniczce", "Tajemniczym ogrodzie", "Polyannie", "Dzieciach z Bullerbyn" i wielu innych. Chciałam nawet zostać bibliotekarką, jak dorosnę, bo martwiłam się, ze nie zdążę przeczytać wszystkich książek, które miałam na liście a tak to wykorzystam czas w pracy:) W ostatnich latach bardzo lubiłam W.Whartona, P.Coelho, Sagę "Millenium", "Harrego Pottera" i śmieję się, jak głupia przy każdej części z serii "I love shopping". W ogóle to o książkach mogłabym godzinami i bez końca gadać...
 
2. Jaki film najbardziej utkwił ci w pamięci?
Na pewno ulubiony "Dirty Dancing", który mogę oglądać miliony razy i "Love Actually" - coroczny obowiązkowy film świąteczny:) Oprócz tego z ostatnich lat" "P.S. I love you", "The Bucket List" - który sprawił, ze też sobie taką listę zrobiłam i ciągle coś do niej dodaję. Ale najpiękniejszy, który ostatnio mną bardzo poruszył, to "The Intouchables" - niesamowity!! Mam nadzieję, ze dostanie Oscara!
 
3. Co zrobiłabyś jeśli wygrałabyś w totka ogromną sumę?
Wydałabym wszystko na podróże.

4. W jakim kraju zamieszkałabyś, gdybyś miała wybór i dlaczego?
Nie mam pojęcia- kiedyś chciałam we Włoszech, ale Italia to nie jest tak naprawdę "Bella Italia" - ma sporo wad. Kiedyś chciałam też w USA, ale też jest sporo rzeczy, które mi sie tam nie podobają. Nie wiem, może Australia? Chociaż nie ma żadnego kraju idealnego. Na pewno chciałabym mieszkać zawsze blisko morza i żeby zimy były łagodne:)
 
5.Co lubisz robić w wolnych chwilach?
Książka, muzyka, film, spacery. 
 
6. Czy cenisz sobie blogowe znajomości?

Bardzo. Przez bloga poznałam bardzo wielu wspaniałych ludzi, z wieloma znajomość przeniosła się do realu.
 
7. Jaką cechę charakteru cenisz u innych?
Szczerość, zaradność i poczucie humoru.

8. Uważasz ,że prawdziwą miłość spotyka się tylko raz w życiu?
Tak. I warto na nią czekać.

9. Twój związek jest oparty na rozsądku czy na miłości?
Na miłości.

10. Jeśli mogłabyś cofnąc czas,by coś zmienić w przeszłości co by to było?
Nic. Wszystko, co się wydarzyło w przeszłości zaprowadziło mnie tutaj, gdzie teraz jestem. Nic nie dzieje się bez przyczyny, jak to się mówi:)

11. Wierzysz w przepowiednie, numerologię, duchy itp. spirytystyczne rzeczy? 
Niestety tak. Przez to nie oglądam horrorów, bo się potem boję. Wierzę w horoskopy, ale nie te z gazet tylko te robione przez astrologa dla konkretnej osoby. 

niedziela, 11 listopada 2012

Dziękuję za 11 lat...

Nim się obejrzałam - minęło 11 LAT od tego dnia w tym miejscu! Tyle dni, tygodni, miesięcy, lat... Tyle radości i smutków. Tyle nadziei i rozczarowań. Tyle doświadczeń.
Tyle znajomych z tego miejsca, którzy ze znajomych w sieci stali się znajomymi w realu. Tyle miłych, dobrych słów od komentujących..
Tyle wspomnień...

Bardzo mi szkoda i smutno jakoś, ale podjęłam decyzję o przenosinach. Od kiedy onet został sponsorem bloga - już wiele razy się denerwowałam przez ich regulamin: to wywalanie notek na ich główną stronę bez żadnej informacji itp. Teraz następne zmiany: zmiana platformy -  każdy blog jest szary i brzydki (to jeszcze nie byłby problem, bo 11 lat temu też każdy był szary, ale można to było zmienić a tutaj wszystko się rozwala) i te wkurzające reklamy u góry i z boku, brrrr!!!!  Biłam się długo z myślami, ale w końcu zdecydowałam.  Czas na przeprowadzkę.

Od teraz będę tylko tutaj na blogspocie.
Archiwum na razie zostawiam TAM, bo nie wiem, jak i czy da się przenieść. Powoli przenoszę notki jedna za drugą (komentarzy niestety nie da się).

Dziękuję Wam wszystkim za te 11 lat na blog.pl i mam nadzieję, że następne lata tutaj też tak dużo przyniosą:)

sobota, 3 listopada 2012

Puglia - część II

Ostatnie zdjęcie z poprzedniej notki - willa w stylu arabskim, to willa w miejscowości Santa Cesarea Terme. To słynne w Puglii uzdrowisko, usytuowane na nadmorskich skałach. Pod skałami są cztery groty, gdzie wpada woda morska i z tych oparów robi się inhalacje. Zaraz nad grotami są budynki, gdzie się można inhalować, ale niestety wejście nie jest dla wszystkich.

W wielu miejscach na brzegu, w całej Puglii można było zobaczyć takie jakby wieże na brzegach- to strażnice, stare wieże obronne. Są z XV i XVI wieku i dlatego w większości niestety są rozwalone i zniszczone.
Były najwyżej wyniesionym punktem obserwacyjnym, pozwalającym na obserwację morza i nadpływającego wroga. Z reguły umocnione i uzbrojone, szkoda, że nie zawsze dotrwały w takim stanie do naszych czasów.



Udało nam się dotrzeć na sam koniec "obcasa włoskiego" - do miejscowości Santa Maria di Leuca.
Można powiedzieć, że to tam się łączą dwa morza: Adriatyckie i Śródziemnomorskie. Miasteczko bardzo malownicze, z piękną, białą latarnią morską. Latarnia ta jest drugą pod względem wielkości po latarni z Genowy. Ma blisko 47m wysokości i znajduje się na skarpie wysokiej na 102m nad poziomem morza.

Legenda głosi, że miejscowość wzięła swoją nazwę od imienia "Leucasia" pięknej, białej syreny (w j.greckim "leukos" oznacza "białe"), która pokonała tutejszych żeglarzy i rolników swoim czarującym głosem. Natomiast wg późniejszej legendy, Maryja Dziewica uchroniła przed wielkim sztormem łodzie żeglarzy, dlatego do nazwy miejscowości dodane jej imię.
Miasto powstało w rzeczywistości w I w. naszej ery i zostało założone przez mnichów po przybyciu tutaj z Palestyny apostoła Piotra, który to stąd rozpoczął ewangelizację w stronę Rzymu.

W Otranto, gdzie mieszkaliśmy- zwiedziliśmy też Katedrę z 1088 roku. Bardzo chcieliśmy zobaczyć słynną podłogę z mozaiki i kaplicę ze ścianami wyłożonymi czaszkami. To kości wiernych, którzy nie zgodzili się przejść na islam, gdy Otranto było pod zaborem Turków w 1480r.  Niestety nie udało nam się zobaczyć kaplicy, bo była w remoncie, zasłonięta :(
Za to mozaika piękna. Zaczęli ją układać w roku 1166 i zajęło to 3 lata. Pokrywa ona całą podłogę i jest to "Drzewo życia" ze scenami ze Starego Testamentu.


Nie mieliśmy czasu, aby zobaczyć wszystkie piękne miejsca w Apulli, ale może tam jeszcze kiedyś wrócimy. Na pamiątkę przywiozłam sobie jedną "Masaję", których jest tam pełno, bo to jeden z symboli Puglii. To wielka, gruba baba- czyli gospodyni domowa, która w domu gotowała, sprzątała itp. Czyli taka typowa kobieta włoska ;-)

środa, 24 października 2012

Puglia - część I

Na początku października byliśmy na kilka dni w Puglii, czyli w tym rejonie Włoch, który jest "obcasem buta włoskiego".
Cały obszar jest otoczony ze wszystkich stron morzem, więc są i piękne plaże i wszędzie świeże owoce morza podawane na różnorakie sposoby. Pyszne!

Pasta alla Spigola (po polsku Labrkas, po ang European Seabass)

Najpierw zajechaliśmy do Alberobello, czyli miasteczka z domkami, jak z bajki.

 

Te domki nazywają się trulli (nazwa "trullo" pochodzi z greckiego "tholos" (okrągły)) - są to małe, najczęściej jednoizbowe, okrągłe domy, zbudowane z kamienia wapiennego bez zaprawy. Stożkowate dachy są układane z kamienia, też bez zaprawy. Nie wiem, jak im nie leci na głowę do środka, gdy pada? ;-)
Białe znaki na dachach malowano pierwotnie, aby ustrzec się przed złem i zapewnić szczęście.

Są tylko w tej miejscowości i jej okolicach. Zostały wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Robią naprawdę niesamowite wrażenie! W zabytkowej części mieszka zaledwie 400 osób (w całym Alberobello - 10500). Oczywiście teraz większość trulli jest zamieniona na sklepy i pracownie rzemieślnicze. 

Nawet kościół mają w kształcie trulla.

Potem na kilka dni zatrzymaliśmy się w miejscowości Otranto i stamtąd robiliśmy krótkie wypady do okolicznych miejscowości i oczywiście na plażę, bo wciąż było 25-27 stopni!

Otranto

Torre dell'Orso


Cały obszar Puglii słynie z upraw oliwek, bo obszar jest rozległy, płaski i nasłoneczniony.
Wybrzeża były w starożytności skolonizowane przez Greków, przez co widać gdzie gdzie-niegdzie wpływy kultury greckiej, ale także sporo jest tzw. stylu moresco,czyli stylu arabskiego z Turcji, Maroko, Tunezji i Hiszpanii. Niektórzy mają np takie wille:

Villa Sticchi z roku 1894 - własność prywatna.

Miałam zamiar wszystko o Puglii zmieścić w jednej notce, ale nie dałam rady, więc będzie druga część.

sobota, 13 października 2012

Wrocław

W sumie nie było Polski w tym roku w planach, ale S. miał 9 dni urlopu - na kilka dni pojechaliśmy do Puglii we Włoszech, aby złapać jeszcze trochę słońca na koniec lata i zostały 3 dni, więc ku mojej ogromnej radości polecieliśmy do Wrocławia :)
We Wrocławiu nie byłam od momentu wyprowadzki do Włoch, czyli od 2009 - to już 3,5 roku. Ale zleciało! Nigdy potem nie było po drodze, bo z Kołobrzegu, gdzie mieszka siostra i rodzice to trochę daleko, jak jesteśmy zawsze tylko na kilka dni. A lotów bezpośrednich do Wrocławia nie było. Od zeszłego roku zaczął latać tam Ryanair bezpośrednio z Rzymu, więc 2 godz i już byliśmy na miejscu!

We Wrocławiu mieszkałam 10 lat i pokochałam go, można by powiedzieć- od pierwszego wejrzenia. Zawsze był zadbany i piękny ale teraz jest jeszcze piękniejszy. W przeciągu tych blisko 4 lat bardzo się zmienił - na lepsze oczywiście. Co chwilę nowe budowle, stare odnowione. Pierwsze, co od razu rzuca się w oczy to oczywiście lotnisko. Jeszcze pachnące nowością, duże i jeśli chodzi o sklepy - dużo lepsze niż w Chicago! Pamiętacie, jak w zeszłym roku narzekałam, ze na międzynarodowym terminalu lotniska w Chicago nie ma nawet porządnego sklepu duty free, tylko kilka stoisk z byle czym? Do Wrocławia nawet się to nie umywa! Po przejściu odprawy zdążyłam wejść tylko do dwóch sklepów, a było ich jeszcze kilka- niestety wzywali już do gate.



Byliśmy tylko na 2,5 dnia, więc wszystko było trochę w biegu. Ja chciałam zobaczyć koniecznie nową fontannę, podobną do tej słynnej w Las Vegas. Co godzinę przy muzyce "tańczy" i zmienia kolory. Naprawdę wspaniałe!




Poza tym chciałam zobaczyć jeszcze Sky Tower, czyli najwyższy biurowiec Wrocławia który oddali w tym roku. Z tego, co wyczytałam to jest to najwyższy budynek mieszkalny w UE i drugi w całej Europie. Robi wrażenie.


W środku jest galeria handlowa, ale jakaś taka pustawa jeśli chodzi o klientów. Pewnie dlatego, ze większość sklepów, to sklepy z ubraniami polskich projektantów mody, które sporo kosztują. Ja nie znam żadnego z nich, oprócz jedynie Ewy Minge i to tylko z powodu, że bywa w telewizji - odnośnie jej kolekcji nie mam pojęcia.
Potem trzeba było obfotografować odnowiony dworzec wrocławski i zobaczyć nowo wybudowany stadion.




Dziwnie się czułam, chodząc po starych ścieżkach i robiąc zdjęcia, jak jakaś turystka. Niby byłam u siebie i niby nie byłam... Tak samo dziwnie się czułam, gdy zaszłam do mojego mieszkania, które wynajmuję. Patrzyłam na meble, które wybierałam, na kolory ścian i zbierało mi się na wspomnienia.. Trochę ściskało w gardle..

Bardzo ściskało w gardle w samolocie, który ruszał z lotniska. I łzy leciały jak grochy.. Zawsze mi ciężko i zawsze za mało. Chociaż Włochy też kocham.

piątek, 28 września 2012

Serialami jesień sie zaczyna

Trochę mi szkoda, że CSI Miami zakończono, bo ze wszystkich CSI najbardziej lubiłam własnie Miami. Pewnie bardziej ze względu na to, że było zawsze pełne kolorów, plaż itp, niż na akcje, która faktycznie była ostatnio często jakaś naciągana... Widziałam kiedyś wywiad z jedną z autorek, która mówiła, że każdy odcinek jest z jakims motywem kolorystycznym. Od tej pory zawsze zauważałam, że autorzy mają coś zielonego, czerwonego itp z ubrań. Zastanawiało mnie natomiast to, dlaczego zawsze ulice były tam mokre? Przecież w Miami nie pada co chwilę, prawda? Po CSI Miami najbardziej lubię NY, po prostu uwielbiam oglądać to miasto w każdym filmie. No a na końcu listy jest CSI Las Vegas.

Oczywiście przepadałam za klasykami wśród seriali ostatnich lat, jak 90210, Friends, Sopranos, Dawson's Creek (ten ostatni -wszystkie sezony chyba- leciał przez to całe lato w tv włoskiej). Uwielbiałam też: LOST, Prison Break, 24 czy Desperate Housewifes. Lubiłam też Weeds, ale obejrzałam 2 sezony, potem już nie było w tv i jakoś przestałam. Kiedyś lubiłam też Dr. Housa, ale potem jakoś miałam wrażenie, ze każdy z odcinków i te choroby to jakieś naciągane i bardzo "lekarskie". No i nudnawe.

Z takich dosyć nowości, to bardzo lubię Fringe, The Mentalist  i Glee, chociaż tak, tak- wiem, ze ten Glee to dla nastolatków, ale lubię go z powodu tych innych aranżacji różnych hitów ostatnich lat:) No i na pewno wart uwagi jest Nurse Jackie- nareszcie jakiś "inny" serial o światku doktorskim.

Odkryłam już całkiem ostatnio "Once Upon the Time" - obejrzałam cały 1szy sezon i czekam na drugi. "Touch" - uwielbiam, przy każdym prawie odcinku roniłam łzy... Czekam na następny sezon z niecierpliwością! Zawiodłam się natomiast tak reklamowanym, że będzie z atmosferą, jak w "Miasteczku Twin Peaks" - "The Killing". Owszem, może być jako taki sobie serial o dochodzeniu, ale żeby miał coś wspólnego z Twin Peaks? Bo było ciemno i prawie zawsze padało? Pierwszy sezon mnie znudził, dopiero w drugim coś się zaczęło dziać, ale i tak był taki sobie.

Zaczęli puszczać u nas właśnie "Homeland". Pierwsze trzy odcinki mnie zaintrygowały, zobaczymy jak będzie dalej.

No i można powiedzieć, że "odkryłam" ostatnio "Dextera". Tzn, widziałam kiedyś dawno 1szy sezon, ale potem przeoczyłam 2gi w tv i jak już widziałam, że leci 3ci, to nie chciałam się wczuwać bez obejrzenia wszystkiego a nie mogłam się zabrać, żeby ściągnąć po kolei. I lata leciały. W tym roku, na sam koniec lipca kupiłam mojemu S. na urodziny cale dwa pierwsze sezony Dextera, bo nigdy nie widział i chciał obejrzeć. Zaczęliśmy oglądać może 30 lipca, do dzisiaj jesteśmy już w połowie 6tego sezonu! Można powiedzieć, ze oboje pokochaliśmy Dextera, z tą jego anielską twarzą i niewinnym uśmiechem..  A za dwa dni siódmy sezon zaczyna się w USA.

sobota, 15 września 2012

Dziękuję

Dziękuję jeszcze raz Wam wszystkich kochani za wszelkie słowa otuchy i współczucia. I te na blogu i w mailach i na FB. Wszystkie bardzo dużo dla mnie znaczą. Przepraszam wszystkich, co wpisali komentarze po 2-3 razy, bo nie byli pewni czy się zapisały. Zapisały się wszystkie, tylko, że nie wiedziałam, ze miałam włączoną opcję moderowania, a żadne maile nie przychodziły z powiadomieniem, więc komentarze grzecznie czekały na publikację.

Prawdą jest, że czas pomaga we wszystkim i zarówno fizycznie jak i psychicznie można powiedzieć, że wszystko wóciło do normy.
Jeśli tylko znowu się uda, to na pewno będę drżeć ze strachu przez pewnie 6 miesiecy i nikomu nie będę chciała powiedzieć..

Na stronie moim starym blogu widzę, że mi zmienili layout, tak jak zapowiadali i nie mogę się do niego dostać, bo hasło nie działa. Za każdym razem, jak prosze o wygenerowanie nowego, to musze czekać 3 godz na jego wpisanie. A potem zapominam, wyłączam komputer i notki nie dodaję:)

wtorek, 4 września 2012

Szał zakupów

Gdziekolwiek jadę na wakacje- oprócz wypoczywania i zwiedzania - staram sie zawsze zajrzeć do jakiegoś lokalnego supermarketu. Uwielbiam oglądać, co w danym kraju jedzą czy piją. No i oczywiście próbować też:) Oglądam sery, wędliny, herbaty, egzotyczne owoce i warzywa, napoje i słodycze. Co kraj- to coś innego.
Ostatnio na Fuerteventura kupiłam dżem z kaktusa! A dokładniej z owoców opuncji. Owoce te można też kupić we Włoszech ale nie za bardzo za nimi przepadam. Nic specjalnego jeśli chodzi o smak a do tego setki małych pesteczek w środku.



Za to dżem bardzo dobry, chociaż nie potrafię porównać smaku do niczego, co znam:) Słodki, niezbyt gęsty.
We Włoszech na początku byłam zafascynowana ich szynkami i dojrzewającymi serami. Nie mają jednka praktycznie żadnego wyboru, jeśli chodzi o serki do smarowania- wszystkie są śmietankowe, bez dodatków. Ostatnio weszła na rynek Philadelia i dali z oliwkami, tuńczykiem i szynką. Ale w porównaniu do naszych Turek, Ostrowia czy sprowadzanych Hochland i Almette- to smaki są słabe, no i nie ma wyboru. Mało mają też wyboru herbat, no bo tu herbatę się pije głównie w zimie albo w szpitalu:) Za to mają dziesiątki rodzajów i marek kawy no i oczywiscie ciastek "na śniadanie", bo zarówno dzieci jak i dorośli- to właśnie jedzą na śnadanie! Ja tam zaraz jestem głodna, więc wciąż jadam śniadania typowo polskie: jakiś serek, parówka czy jajka.

W Stanach oczy miałam jak pięć złotych, gdy zobaczyłam ogromną, długą alejkę w supermarkecie- tylko z płatkami śniadaniowymi! Tylu rodzajów to nigdzie nie widziałam (we Włoszech też jest mało rodzajów, bo nie jedzą ich tak często. Reklamują je zawsze przed latem, ze jak to będzie się jeść zamiast ciastek, to się schudnie do sezonu bikini:)). To, co do tej pory mi sie podoba w Stanach, to że w sklepach mozna dostać naprawdę wszystko, jest mnóstwo wyboru, nawet rzeczy z innych państw (jak np polskie pierogi czy kiełbasa). Nie będę tu pisać o tym, ze w większosći to zywność mocno przetworzona itp, bo nie o tym jest post.

W Stanach bardzo lubiłam tzw. kupony do wycinania - były w sobotnim Washington Post. Można było znaleźć czasami fajne zniżki na kosmetyki czy inne rzeczy. Nie wiem, czy widzieliście kiedykolwiek na TLC ten program "Extreme Couponing" . Opowiada o tym, jak obecnie, w czasach kryzysu wielu Amerykanów korzysta z tych kuponów, aby zaoszczędzić. Szkoda, że nie ma czegoś takiego we Włoszech - naprawdę można wyjść ze sklepu z pełnym koszykiem i nie zapłacić nic albo prawie nic! Jednak co mnie dziwi- że można łączyć wszystkie oferty naraz: np kupon jest na zniżkę 1$ na jakiś produkt. W sklepie akurat w tym dniu jest zniżka np 0,50$ i dodatkowo podwajają zniżkę w kasie. W efekcie czego czasami za jakis produkt nie dość, że nic się nie płaci- sklep jeszcze musi oddać no 0,50$!! Takie rzeczy to tylko w Ameryce, hehe... Zarówno we Włoszech jak i w Polsce- gdy jest jakaś promocja na towar, to jest zawsze napisane, ze nie łączy się z żadnymi innymi zniżkami, promocjami, ofertami itp. I że na 1 osobę jest max ileś tam sztuk. A ci Amerykanie nie dość, że łączą wszystkie promocje, to jeszcze ogołacają normalnie półki: biorą ze 100 szt! Ja rozumiem osoby, które mają duże rodziny, że to się zaoszczędza, ale niektórzy z nich to już naprawdę przesadzają. Mają w domach np ze 100 szamponów, ze 100 płatków śniadaniowych czy chipsów itp. No ja przepraszam, ale to wszystko przecież ma termin ważności!? Po co kupować setki szt czegoś, czego nawet nie zużyję w 2 lata? Bo do tego nie przestają kupować - kupują dla samego kupowania.. Masakra jakaś. Podziwiam natomiast tych, którzy kupują na cele dobroczynne. No i oczywiście to, jak potrafią organizować listę zakupów: godzinami w domu liczą, robią specjalne tabeli w excelu, mają specjalne segregatory na kupony. A potem spędzają w supermarkecie ok 4 godz. Ufff....

niedziela, 19 sierpnia 2012

5,5,5


Pracy wciąż nie mam i nie wiadomo, kiedy ją znajdę. A czas płynie. Podjęliśmy więc  z S. decyzję o dziecku. Czy raczej, że nic na siłę, ale jak sie uda to byłoby szczęście. Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że nie zawsze udaje sie od razu..

Ja pełna nadziei, że może jednak... Po kilku dniach czuję napięcie w dole brzucha – to kilka dni za wcześnie, ale już psychicznie przygotowuję się, że w tym miesiącu się nie udało, że przecież rzadko udaje się za pierwszym razem.  Mijają dni, a miesiączka wciąż nie nadchodzi. Po przeliczeniu wszystkich moich cykli z ostatniego 1,5 roku widzę, ze to już 5 dni spóźnienia. Nieśmiała nadzieja.. Kupuję test, ale ta druga kreseczka jakaś taka niewyraźna.. Kupuję więc drugi -digital. Tam czarno na białym napisane- 2-3 tydzień! Nie mogę uwierzyć i płaczę ze szczęścia- udało się!:))) Do powrotu S. z pracy nie mogę sobie znaleźć miejsca w domu. Gdy pokazuję mu testy- oczy mu się szklą i nie może uwierzyć.. Jesteśmy tacy szczęśliwi!!:)
Na razie nic nie czuję, może tylko nadwrażliwość piersi. Nie mogę się jeszcze do tej myśli przyzwyczaić, ale kiedy tylko przechodzę koło lustra- patrzę w moje oczy i widzę, jak błyszczą radością.. Mam tysiące myśli przelatujących przez głowę: jak to będzie, to dziwne uczucie bycia w ciąży? – jaką będę matką? – czy dam radę? – boję się tego wszystkiego nieznanego i czuję tez ogromną ciekawość i ekscytację.. Rozmawiamy z S. o Fasolce, że ciekawe jaka będzie, do kogo bardziej podobna. Decydujemy, że powiemy na razie tylko najbliższej rodzinie- w nast tygodniu.

Mija 5 dni. Na bieliźnie widzę lekko różową plamę... Zamieram ze strachu.. Nie, to niemożliwe, to się nie dzieje!.... Lekarz rodzinny mówi, żeby się nie martwić jeśli to tylko plamka, bo plamienie zdarza się na początku bardzo często. Ja mam nadzieję, że to może przez gorąco a cały dzień byłam na mieście.. Na razie nic więcej się nie dzieje, ale po ok 3 godz zaczyna się brązowe plamienie, które przechodzi w krwawienie z bólem brzucha. Płaczę i modlę się, żeby to nie było to.... Na pogotowiu ginekologicznym robią badanie krwi na hormon  HCG i Usg. Widać pęcherzyk, ale z bardzo niskiego poziomu hormonu wynika, że to poronienie samoistne - w 5 tygodniu.... Lekarz mówi, że w 60% wszystkich ciąż zdarzają sie takie poronienia, ale większość kobiet nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, bo jeśli to 4-5 tydz a ktoś nie zrobił jeszcze testu, to myśli, że to spóźniona miesiączka. Ja jednak zrobiłam.... Lekarz pociesza, że „natura wie, co robi. To jest poronienie samoistne, bo najpewniej zarodek miał jakieś wady chromosomowe, lub źle się zaczął rozwijać. Organizm nie doprowadza do jego rozwoju, co nie znaczy, że nie może mieć  Pani dzieci, albo że w następnej ciąży też tak będzie. Trzeba być dobrej myśli i jeśli nie trzeba będzie robić łyżeczkowania, to już za miesiąc można znowu próbować”.

Następne dni to łzy, łzy i ogromna pustka.. Tak, jak wcześniej z uśmiechem patrzyłam na kobiety w ciąży i małe dzieci, tak teraz dławi mnie w gardle... I wciąż zadaję sobie pytanie: „Dlaczego to MI się to przytrafiło???!! Tak się cieszyłam...” Na forach zaskoczona znajduję ogromną ilość kobiet, które też to przeżyły. Czytam ich historie i płaczę, i wiem jaki to ból w sercu.. Mówię o wszystkim mamie, a od niej dowiaduję się, ze moja kuzynka też dwa razy poroniła a teraz ma 3 zdrowych, pięknych dzieci. Nawet o tym nie wiedziałam.
Bo o tym trudno powiedzieć komukolwiek...Bo nie każdy wie, jak zareagować. Bo niektórzy to bagatelizują a inni nie wiedzą, co powiedzieć. Wiem, że to był (może na szczęście) dopiero 5 tydz i lepiej teraz niz za kilka tygodni albo miesięcy, ale to boli. Bardzo. Nawet jeśli było wielkości ziarenka ryżu...

Minęło właśnie 5 dni od straty...  Najpierw 5 dni ogromnej radości, potem 5 dni żalu... Już jest troszkę  lepiej, ale aż ciężko mi uwierzyć, ze 10 dni temu jeszcze nic nie wiedziałam a potem znalazłam się na rollercoasterze – raz na szczycie a potem nagle z szybkością w dole......

sobota, 28 lipca 2012

Dziwny kraj - część II

Niedawno pisałam o programie w tv polskiej, gdzie obcokrajowcy oceniają Polskę.

Program sie już skończył, szkoda, ze było tylko 8 odcinków. O czym jeszcze było:

- O śmieceniu. O tym, że papiery ludzie wyrzucają gdzie popadnie. Jak nie trafią do śmietnika, to nie podniosą, tylko tak zostawią. Problem jednak dotyczy nie tylko Polski, ale wielu innych krajów moim zdaniem. Chyba najczyściej, gdzie widziałam to była Szwecja, ale tam to w ogóle wszystko takie ładne i jak od linijki;-) Za to najbrudniej jest we Włoszech, szczególnie w Rzymie. Papiery są wszędzie- na ulicach, chodnikach, trawnikach. Ale najgorszym problemem oczywiście są psie kupy. Tutaj ciągle się trzeba patrzeć pod nogi, nikt po swoim pupilu nie sprząta! Widziałam jeden jedyny raz w Sienie, że każdy sprzątał w torebkę foliową po swoim psie, ale tam był taki nakaz/przepis. Pamiętam, jak kiedyś mój znajomy ze Stanów powiedział: "Słyszałem, że Europę trzeba zwiedzać patrząc pod nogi a nie do góry?" No cóż, to było 10 lat temu ale niewiele się zmieniło...

- O tym, że nie można znaleźć nigdy WC. Ooo, znam z własnej autopsji, bo ja zawsze i wszędzie mam pełny pęcherz ;-) Facetom łatwiej znaleźć jakiś mur albo drzewo, a kobieta co ma zrobić? Tylko w krzaki;-) We Włoszech jest o tyle łatwiej, że na każdym rogu ulicy jest bar, gdzie się pije kawę. Każdy ma wc i można skorzystać- oczywiscie, jak sie coś kupi, ale kawa kosztuje 0,80 centów, więc nie jest tak źle.

- PKP. To niestety temat -rzeka... Włoch z programu był przerażony, jak w Krakowie nadjechał pociąg z Zakopanego do Wa-wy bodajże i już był cały zapchany. Ludzie wchodzili oknami a połowa została na peronie mimo kupionych biletów. Pamietam z dzieciństwa takie podróże na korytarzu albo w ubikacjach -na bardziej obleganych trasach jest wciaż tak samo:)

- O życzliwosci Polaków. Tutaj było bardziej pozytywnie.  Włoch miał niby zwichniętą nogę i spadały mu papiery na chodnik, albo on się przewracał. W większosci przypadków mu pomagano, ale byli też tacy co udawali ślepych...

- O tym, że Polki są bardzo ładne i zadbane i że ulegają obcokrajowcom:) Włochowi uległy prawie wszystkie, oprócz jednej, co miała już chłopaka. No ale o temperamencie Południowców słyszy się od dawna ;-) Zresztą, Włosi są tacy.. czarujący.. Wpadłam sama też z tego powodu ;-)

piątek, 6 lipca 2012

Hotel Babylon

Każdy z nas był kiedyś w jakimś hotelu jako gość. Niektórzy są bardzo upierdliwymi gośćmi i nie myslą o tych, którzy w hotelu pracują i muszą to znosić. Pracowałam kilka lat na recepcji, więc jeśli coś było nie tak to gość przychodził najpierw do mnie. Czasami były to rzeczy oczywiste, jak np, że źle działa klimatyzacja, albo że coś tam się popsuło w telewizorze, albo że woda ciepła nie leci. Takie sprawy były z reguły łatwe do rozwiązania.

Hotel, w którym ostatnio pracowałam nie należał do molochów sieciówek- był to hotel prowadzony rodzinnie, z 20 pokojami, w centrum Rzymu. W związku z tym, nie było możliwości tzw. "early check in". W internecie i w każdym potwierdzeniu rezerwacji, które wysyłaliśmy mailem- było dokładnie zaznaczone, że pokoje są dostępne od godz. 14, bo check out jest do 11 a pokojówki dopiero wtedy mogą wejść do pokoju i sprzątać. Oczywiście zazwyczaj w ciągu tygodnia pokoje zwalniały się nawet o 8-9 rano, bo z racji bliskiego położenia przy parlamencie włoskim- często spali u nas senatorzy itp. A oni, jak wiadomo od rana szli do sejmu. Wtedy pokój był poszprzątany wcześniej i był wolny wcześniej. Ale byli też tacy goście, którzy wychodzili równo o 11:00, albo wcale nie wychodzili i musiałam do nich dzwonić/pukać z prośbą o opuszczenie pokoju. Często przez to były kłótnie z klientami. Narzekali tez ci, co przyjeżdżali wcześnie i nie było dla nich pokoju. Najbardziej było mi szkoda osób ze Stanów, Brazylii czy Peru, bo oni przylatują zawsze rano po całonocnym długim locie. Z reguły robiliśmy wszystko, aby mieli pokoje wcześniej. No cóż, jedni to doceniali, inni mieli jeszcze pretensje.

Ale oprócz takich tam drobnych problemów byli też goście, którzy zawracali normalnie dupę o wszystko. Wiecie, że we Włoszech każdy w domu ma bidet? Oni sobie nie wyobrażają bez tego życia! U nas tylko w kilku pokojach był bidet, bo nie wszystkie łazienki były na tyle duże. Obcokrajowcy nigdy na to nie narzekali, ale Włosi - oj tak. Raz jedna kobieta po 5 min od wejscia do pokoju wróciła na recepcję z pretensjami, że: "co to za hotel bez bidetu! Jak wy sobie to wyobrażacie? Rozumiem, że pewnie jesteście skierowani tylko na turystów zagranicznych, bo byłam w Anglii i wiem, że tam nie mają bidetów, no ale jak ja mam mieszkac tu 3 dni??!" Pomyślałam sobie: -wycieraj dokładnie tyłek i przeżyjesz. Ale powiedziałam jej, że nie tylko w Anglii, bo i w Stanach czy w Polsce nie każdy ma bidet i ludzie jakoś żyją a tu łazienki sa za małe, po czym zmieniłam jej pokój na taki z bidetem. Później ona napisała opinię w internecie, że nie mamy wcale bidetów, ale zapomniała dodać, że przez 3 dni mogła sobie tyłek umyć....
Inny klient zwrócił mi raz uwagę, że powinniśmy zmienić kolor mydełek, które są w łazienkach. "Dlaczego?" "Bo są białe. I umywalka jest biała i kabina prysznicowa jest biała. Więc mydła nie widać. Jak pod prysznicem spadnie, to można się na nim pośliznąć.."

Czytaliście ksiażkę "Hotel Babylon"? Ja właśnie skończyłam, jest naprawdę wspaniała. To 24 godz z pracy recepcjonisty. Opowiada nie tylko o pracy w recepcji, ale tez o pokojówkach, barmanach no i oczywiście gościach. Śmiałam się wiele razy, bo książka napisana w bardzo zabawny sposób. Wiele razy też widziałam podobne sytuacje w mojej pracy.

Opowiada on między innymi o klientach, którzy nie tylko zabierają ze sobą wszelkie gratisy, począwszy od mydełek a kończąc na papierowych kapciach; ale tez o tych, którzy zabierają ze sobą ręczniki, lampy itp. Jak w buteleczki z minibarku wlewają wodę a potem udają, że to tak już było jak przyjechali i że to oczywiście karygodne! Ale tez o tym, co zostawiają w hotelach - u nas najczęsciej były to książki, kosmetyki, ładowarki i ubrania, ale zdarza się zostawić też całą walizkę albo (to już w książce, nie z autopsji) - kupę na środku łóżka.. obrzydliwe! Generalnie to pokojówki nie mają łatwej pracy: znajdują wszelkie obrzydliwości, jak wymiociny czy zużyte prezerwatywy. Albo brudne majtki:)
Za to w barze hotelowym każdy kombinuje, jak może. Tzn- pracownicy, nie klienci. Opowiada o wszelkich przekrętach, albo wmuszaniu w bogatych kilentów trunków, które kosztują fortunę. Przekręty robi też szef kuchni wraz z dostawcą, no ale nie będę już opowiadać- przeczytajcie. Książka wyszła już kilka lat temu a ja ją dopiero odkryłam po przeczytaniu "Wedding Babylon" - wyznania wedding plannera (którą to ksiażkę zostawił właśnie jakiś gość u nas w hotelu). Teraz mam zamiar przeczytać "Air Babylon" - o stewardach i pilotach. Jest jeszcze "Fashion Babylon", ale to nie za bardzo mnie interesuje. Chciałabym za to kiedyś przeczytać też "Hospital Babylon", ale jak na razie nie ma ani po polsku ani po włosku. Po ang jest ale tylko na angielskim amazonie, poczekam, aż będzie tez na włoskim.

Pomimo tych upierdliwych klientów - więcej było tych sympatycznych, z którymi miło się gawędziło. Którzy opowiadali o sobie i zostawiali na siebie namiary, jak np. właściciel willi w Brazylii, którą wynajmuje na wakacje. Albo np Irlandczycy, którzy brali ślub w Rzymie. Albo Rosjanki, kóre pytały gdzie są markowe sklepy. Albo dzieci z całego świata, które pytały o wszystko.
Wiecie, trochę mi brakuje tej mojej pracy...